.

.

poniedziałek, 31 marca 2014

Rozdział 5

Pasztet z dziadunia? Jednego emeryta mniej na świecie.

~Rozdział 5~

                Eren przeklinał w myślach swoją głupotę i mamrotał jakieś przekleństwa pod adresem współlokatora. No co go podkusiło, że zgodził się na tak idiotyczny zakład? Chociaż trzeba przyznać, walka była zacięta, nawet paru drugoklasistów przyszło zobaczyć jak wygląda prawdziwy przykład głupoty wrodzonej. Ostatecznie niewiele brakowało do remisu, ale zielonooki był tym nieszczęśliwcem, którego żołądek wytrzymał te pechowe kilka sekund krócej.
                - No, Jaeger, tam trochę nierówno zasłałeś. – Kirstein przeciągnął się wygodnie na krześle, uśmiechając się tryumfalnie. W odpowiedzi na ten podły wyraz twarzy, w jego kierunku poleciała poduszka, ciśnięta z niezłym impetem, przed którą ledwo zdążył się uchylić. – Ej! Taki był zakład!
                Armin i Marco spojrzeli tylko po sobie porozumiewawczo. Obaj mieli już dość tych ciągłych sporów między kolegami, ale nijak nie mogli załagodzić tego napięcia, powstałego już pierwszego dnia w internacie. Blondyn westchnął tylko i wyszedł na śniadanie, uznając, że walki z wiatrakami nie ma sensu prowadzić, a piegowaty chłopak poszedł w jego ślady, najwyraźniej będąc podobnego zdania.

                Na zabawce twardej brązowowłosy miał już zdecydowanie lepszy nastrój niż rano. Chociażby dlatego, że profesor Auruo się specjalnie nie naprzykrzał, zajęty wycinaniem czegoś dla klas dyplomowych. Skutkowało to tym, że pierwszaki, mówiąc kolokwialnie, mogli się dziś po prostu opieprzać po całości, bez ponoszenia konsekwencji.
                 Z drugiej strony miało to też swoje minusy. Siedzenie jak kołek przez cztery godziny lekcyjne może być dosyć nużące i przy okazji jest też kolejnym powodem do wpadania na kretyńskie pomysły.
                - Stawaj i walcz jak mężczyzna! -  Eren aż odchylił się na krześle, gdy tuż przed jego oczami Connie zaczął wymachiwać pilnikiem. – Tchórzysz, plugawy psie?
                - Ja? Tchórzyłbym? Chyba śnisz dzieciaku. – Jaeger uśmiechnął się, dobywając swej „szabli” i stając na równe nogi. – Pokaż, co potrafisz!
                Między dwoma uczniami rozpoczęła się zacięta walka na pilniki, którą z zainteresowaniem oglądała reszta grupy.
                - Piraci z Karaibów po plastykowemu? – rzucił, ktoś z obserwatorów tego, jakże ambitnego przedstawienia.
                Brązowowłosy wskoczył na jeden ze stołów, a w jego ślady poszedł niższy chłopak. Teraz gdyby ktokolwiek postanowił odwiedzić warsztaty, na pewno mógłby być nieco zaskoczony, lub też, co było bardziej prawdopodobne, pełen chęci mordu na dzieciakach, za to definitywne nieprzestrzeganie obowiązujących zasad BHP.
                Eren obronił się przed kolejnym ciosem, wytrącając Conniemu półokrągły pilnik z ręki. Narzędzie wyleciało w powietrze, po to by zaraz kulturalnie wylądować za oknem. Przy okazji torując sobie drogę, rozbijając jedną z szyb w całkiem efektowny sposób.
                - Cholera… - mruknął przerażony Springer, właśnie w momencie, gdy do sali wparował profesor, przywołany odgłosem tłuczonego szkła.
                 - CO TU SIĘ DZIEJE?! – krzyknął, obrzucając wzrokiem segment warsztatów, w którym aktualnie wszyscy przebywali. Na jego twarzy widać było szczere zdumienie, gdy zarejestrował trzy istotne fakty. Pierwszy, dwóch uczniów stało na stole. Drugi, jeden z nich trzyma pilnik jak szpadę. Trzeci, drugie takie samo narzędzie do obróbki drewna leżało na zewnątrz, a w miejscu, gdzie jeszcze rano była szyba, widniały tylko jej pozostałości. – WY DWAJ, ZŁA- nie skończył, bo znów przygryzł sobie język, jak to miał w zwyczaju.
                Chłopcy jednak zrozumieli, co nauczyciel chciał powiedzieć, więc w tempie natychmiastowym znaleźli się z powrotem na podłodze, jak na cywilizowanych ludzi przystało.
                - Sorze, to ja wytrąciłem Conniemu pilnik, więc to moja wina. – Eren uznał, że albo jest totalnym kretynem, albo życie mu niemiłe (a może jedno i drugie?), ale musiał się przyznać.
                Auruo spojrzał na niego, potem na drugiego podejrzanego.
                - Obaj jesteście tyle samo winni, więc za karę sprzątacie wszystkie szafy z narzędziami po lekcjach – warknął. – A teraz idźcie po kogoś, kto wstawi nową szybę, chyba, że zimą chcecie to zamarznąć.
                Dwa razy im powtarzać nie trzeba. Zmyli się jak najszybciej, na wszelki wypadek, jakby jednak psor zmienił zdanie i zechciał ich zabić, albo przynajmniej wyrządzić im poważne uszczerbki na zdrowiu.

                W ciągu najbliższych dni po szkole zdążyły rozejść się wieści, że na zabawce twardej dziurę w oknie zaklejono kawałkiem płyty pilśniowej, a winowajcami całego incydentu były pierwszaki, bawiące się w piratów z Karaibów. Wbrew obawom dzieciaków, nikt się tym jakoś specjalnie nie przejął, wręcz przeciwnie, Eren był wielce zaskoczony, gdy jakiś wysoki chłopak w cylindrze podszedł do niego i poklepał go po ramieniu.
                - Może to przyspieszy te słynne remonty, zapowiadane co roku – parsknął tylko i puścił mu oczko, by zaraz potem powędrować w swoją stronę.
                No tak, słynna modernizacja szkoły. Ponoć ona miały być wymienione już od ładnych kilku lat, a nadal ani śladu postępu w tej kwestii. Jaeger nie podejrzewałby w ogóle zaczęli cokolwiek robić za jego kadencji, aczkolwiek czas pokaże.
                Jedynym minusem obecnej sytuacji była Mikasa. Stale wyrzucała bratu, że przecież mógł zrobić sobie krzywdę, że takie zachowanie było nierozważne i inne takie. Czasem słuchanie jej było naprawdę nie do zniesienia.  I w takich chwilach dziękował niebiosom, że czarnowłosa jest na meblarstwie.
                - Daj mi już spokój, co? To nic takiego – powiedział w końcu, gdy ćwiczyli na wf-ie odbicia w parach.
                - Mogło ci się coś stać, a wtedy twoja mama... – nie skończyła, bo akurat piłka leciała prosto na nią. Jednak z jej refleksem obyło się bez zbędnych obrażeń.
                - MOŻE KTOŚ DAĆ MIKASĘ? – krzyknął rozbawiony Jean - osobnik, do którego należała ta piłka.
                Pech, że nie zauważył, kto złapał ten pocisk. Żyłka na skroni dziewczyny zapulsowała niebezpiecznie, a każdy o zdrowych zmysłach wiedział, że lepiej dziewczyny nie denerwować. Co prawda poza czepianiem się jej kochanego braciszka, było niewiele rzeczy, które wytrącały ją z równowagi, ale na nieszczęście Kirsteina, należał do nich akurat fakt, że firma produkująca piłki do siatkówki nazywała się tak, jak czarnowłosa.
                Ackerman wycelowała w kolegę z klasy, z idealną precyzją prosto w jego wykrzywioną w uśmiechu twarz, wkładając w to taką siłę, że choćby chłopak bardzo chciał, nie miał szans obronić się przed takim pociskiem. Głośne plaśnięcie i trzask przywołał nauczyciela z kantorka.
                - Sorze! Jean chyba coś złamał! – zameldowała przerażona Christa, gdy ten klął, trzymając się za coraz szybciej puchnący i obficie krwawiący nos. Niezbyt przyjemny widok.
                Erd zareagował w niekoniecznie oczekiwany sposób, mianowicie westchnął tylko i pacnął się otwartą dłonią w czoło. Co w wolnej interpretacji można było odebrać jak przekaz w rodzaju, „czemu te dzieciaki są takie głupie?.
                - Idźcie na przerwę – rozkazał podchodząc do poszkodowanego i zajmując się oględzinami i oceną powstałych szkód. – No, macie wolne, zwiewać i to już – ponaglił.
                Klasie więcej razy powtarzać nie trzeba było, sala gimnastyczna już po chwili świeciła pustkami.

                - Jean, ostrożnie. – Marco siedział obok przyjaciela na kolacji, przyglądając mu się z troską. – Naprawdę nie wygląda to najlepiej – westchnął ciężko, smarując sobie masłem kolejną kromkę chleba.
                - Daj spokój, nic mi nie będzie – burknął tylko Kirstein, patrząc z niesmakiem na tak zwany pasztet dziadunia, który akurat dziś mieli w menu.
                Najwyraźniej wiele osób miało podobne odczucia co do owego posiłku, bo słychać było jedynie wzdychania i marudzenie.
                - Kolejnego emeryta mniej na tym świecie. – Eren przeciągnął się na krześle, a na pytające spojrzenie piegusa dodał, podkreślając przyimek – no w końcu to pasztet z dziadunia.
Jean prychnął tylko pogardliwie, wyrażając w ten sposób, swoje zdanie w tej kwestii. Ten się tym jakoś specjalnie nie przejął, wzruszył tylko ramionami. Już miał zabrać się za odniesienie talerza, gdy w jego główce zrodził się kolejny, genialny pomysł.
- Kto podejmie wyzwanie? – zaczął, uśmiechając się szeroko, gdy koledzy siedzący przy tym samym stoliku spojrzeli na niego pytająco. – Kto zje całą kanapkę z pasztetem, pomidorem, dżemem i ketchupem ten dostanie moje uznanie.
- Mało wam ostatniej kiełbasy było? - Armin tylko pokręcił głową z politowaniem, ale zielonooki zignorował jego komentarz, patrząc wyzywająco na Jeana.
                - Dawaj to. – Chłopak ze złamanym nosem wziął przygotowaną przez brązowowłosego kromkę. – Ale ty też masz to zjeść – zażądał.
                - Nie ma problemu. To, co. Trzy. Dwa. Jeden. START.
                Obaj zaczęli pochłaniać te przepyszne kąski. Aż tak cudowne, że Eren w pierwszej chwili musiał powstrzymać odruch wymiotny, ale w końcu jego pomysł, głupio by było wyjść na cieniasa. Zresztą, wcale nie wyglądało na to, żeby Jeanowi smakowało bardziej.
                Marco z Arminem siedzieli, patrząc na nich i załamując ręce. Zresztą, teraz jeszcze kilka innych osób zwróciło uwagę na tą dwójkę, w tym nawet opuszczający stołówkę czwartacy. Gdy chłopcy przełknęli po ostatnim kęsie, aż odetchnęli z ulgą. Eren spojrzał w sufit i jego wzrok przykuło w tym momencie dziwne zjawisko.
                - Czemu na suficie jest ogórek? – zapytał, zbijając wszystkich wokół z tropu.
                - Pozostałość z tamtego roku, coś w rodzaju pamiątki po absolwentach – zaśmiał się któryś z maturzystów. – Najprawdopodobniej będzie tam na wieki.

                Fakt, nic nie wskazywało na to, że warzywo będzie miało zamiar opuścić swoje aktualne miejsce pobytu w najbliższej przyszłości. Plastykowe wartości dla potomnych. I niech jeszcze raz ktoś powie, że do plastyka idą normalni, tylko wrażliwi artystycznie ludzie. Dobre sobie…

czwartek, 27 marca 2014

Rozdział 4

Sorka Ral wchodzi w bliższe relacje ze ścianą, a Levi ma "te dni".

~Rozdział 4~


                - Apel jest, na salę gimnastyczną! – Dało się słyszeć na korytarzu w poniedziałek tuż przed godziną wychowawczą. – CO TO SĄ ZA BUTY?! PORYSUJESZ PODŁOGĘ! – No cóż, woźna Rico Brzeska jak zwykle sumiennie wywiązywała się ze swoich obowiązków.
                - A ten parkiet taki piękny i niezniszczony – mruknął jakiś trzecioklasista w glanach, ofiara tego szkolnego Strażnika Teksasu.
                Eren wolał nie wnikać, na kogo tym razem konkretnie padło, słysząc potok słów wściekłej sprzątaczki. Cóż, przynajmniej cała reszta osób, których obuwie pozostawiało wiele do życzenia mogła skorzystać na nieszczęściu kolegi i przemknąć niezauważonym.
                Uczniowie przepychali się do pomieszczenia, z zamiarem zajęcia jakiegoś dogodnego miejsca pod ścianą, przez co ścisk był nadzwyczajnie duży.
                - Panie dyrektorze! Ktoś wgniótł sorkę Ral w ścianę! – zameldował jakiś przerażony drugoklasista.
                Biedna Petra była w naprawdę bardzo bliskim położeniu z tym elementem konstrukcyjnym budynku. Dopiero, gdy największy tabun ludzi zdołał wedrzeć się do Sali, profesorce udało się „odkleić”, z głośnym plaśnięciem i wielkim guzem na czole.
                - Sorka lepiej pójdzie po coś zimnego, bo będzie niezła opuchlizna – poradził, ktoś z ostatnich uczniów wbijających się w tłum. Jednak kobieta nie wyglądała teraz na osobę, która może sobie w najlepsze pohasać do kuchni.
                - Może ja coś przyniosę? – zaproponował Eren. W sumie jemu taki układ bardzo odpowiadał, nie przypuszczał, że na apelu usłyszy cokolwiek ciekawego.
                - Byłoby miło z twojej strony – powiedziała wychodząc na korytarz główny i siadając na jednej z rozklekotanych ławek.  Nauczycielka uśmiechnęła się do chłopaka, z czymś w rodzaju ulgi i wdzięczności na twarzy.
                Brązowowłosy uznał, że nie ma na co czekać i pognał do internatu, na stołówkę. Podbiegł do okienka, gdzie spotkał kucharkę, o dość nieprzyjemnym wyrazie twarzy. No ale jak mus, to mus.
                - Ma pani może coś zimnego?  - Kobieta spojrzała na niego jak na wariata, unosząc brwi. – Sorka Ral uderzyła się w głowę, potrzebne coś, żeby opuchlizny nie miała – dodał pospiesznie, przytłoczony tym wzrokiem.
                - Coś się znajdzie – westchnęła, zrozumiawszy w czym rzecz i zniknęła z pola widzenia Erena.
                Może wydawać się nieco dziwnym fakt, że w takiej sytuacji biega się po mrożonki, zamiast iść do pielęgniarki. Jednak starsze klasy od razu uświadomiły pierwszaków, jak to tutaj wygląda. Higienistka jest raz w tygodniu, a tym szczęśliwym dniem niestety nie jest poniedziałek. Także na warsztatach zawsze powtarzało się, że jak ktoś planuje zrobić sobie mniejszą, czy większą krzywdę, to najlepiej niech czyni to we wtorek. Inaczej będzie musiał zadowolić się pomocą medyczną w wersji „z tego co jest pod ręką”.
                Kucharka wróciła niosąc paczkę mrożonego groszku i podała ją uczniowi.
                - Dziękuję bardzo. – Eren zniknął tak szybko, jak się pojawił.
                Niestety w tym szaleńczym pędzie, by wrócić do poszkodowanej jak najprędzej, nie wyrobił się wchodząc w dość ostry zakręt przy schodach i zderzył się z czymś stosunkowo miękkim. Po chwili jednak ten swojego rodzaju amortyzator, odezwał się, a chłopak zdał sobie sprawę z tego, że wpadł na kogoś i to nie byle kogo.
                - Jaeger, możesz mi z łaski swojej wytłumaczyć, czemu wagarujesz i w dodatku rozbijasz się o niewinnych ludzi?  - syknął mężczyzna, mierząc go swym lodowatym spojrzeniem.
                - Muszę zanieść profesorce Ral mrożonki – odpowiedział brązowowłosy bez namysłu, unikając wzroku Leviego.
                - Mrożonki? – Nauczyciel uniósł brwi zdziwiony.
                - Bo pani Petra się uderzyła, a pielęgniarki nie ma. – Chłopak wzruszył ramionami. Ale w duchu ucieszył się, że może jednak mężczyzna nie będzie miał go za jeszcze większego wariata, niż do tej pory. Gdy spojrzał na niego niepewnie, odetchnął z ulgą. Najwyraźniej sor zrozumiał w czym rzecz.
                - W takim razie leć, a my się widzimy po długiej przerwie, na malarstwie.
                Młody nie zamierzał, więc czekać na zbawienie, wyminął profesora, który śledził go wzrokiem i pognał z powrotem pod salę gimnastyczną.

                Uczniowie czekali w ciszy na przybycie profesora. Gdy tylko pojawił się w drzwiach, widać było coś w rodzaju niezadowolenia na jego twarzy. Nie żeby zazwyczaj wyglądał na pełnego radości życia, no ale dziś był ten dzień. Pierwszoroczni mieli rysować węglem, a co to oznacza? Wszystko będzie brudne. Rivaille zdecydowanie nie miał ochoty, by ta banda dzieciaków dostała w ręce tak niszczycielskie narzędzia, ale cóż, choć raz musiał kazać im wykonać coś w tej technice. A im szybciej będzie miał to za sobą, tym lepiej.
                - Żeby nie przedłużać. Rozłóżcie brystole i zacznijcie jakąś martwą. W międzyczasie każdy po kolei z pracą domową do mnie – rozkazał, siadając na uprzednio sprawdzonym krześle. Chociaż czasem bezpieczniejsze wydawało się umiejscowienie na podłodze lub parapecie, no ale mniejsza.
                Eren rysował czekając na swoją kolej w napięciu. W końcu to jego rysunek miał być dla profesora na złość. A ten najwyraźniej nie był w sosie, więc zielonooki nienajlepiej widział swoją przyszłość. Gdy Levi przywołał go gestem ręki, młody wziął kartkę i podszedł do nauczyciela.
                ~ Sam się o to prosiłeś. – Znów ten wredny głosik.
                - No to pokazuj, co tam masz. –  Rivaille złapał kartkę, którą podał mu chłopak i od razu skrzywił się lekko. Suche pastele, kolejne przybory, którymi nie da się pracować czysto, jednak psor nie skomentował tej techniki w żaden sposób. Przyglądał się pracy przez chwilę w ciszy, po czym przeniósł wzrok na Jaegera. – No cóż. To miało być coś, co lubisz rysować, tak? – Uczeń kiwnął głową. – Czyli mam rozumieć, że lubisz rysować moją osobę, jako pokraczną karykaturę przypominającą Hitlerka z płonącymi dziwnymi istotkami wokół? – Zapytał, patrząc na niego z wysoko uniesionymi brwiami.
                Erena zaskoczyła taka reakcja. W sumie, nawet liczył na to, że zirytuje Leviego jakoś bardziej, że chociaż zobaczy ciekawsze emocje na jego twarzy, a tu nic z tego. Tyle przegrać.
                - To miał być swego rodzaju żart – odpowiedział wymijająco, wzruszając ramionami.
                - Cóż, nie wnikam w twoje marne poczucie humoru i ideologię, nie zmienia to jednak faktu, że sam rysunek jest tak czy inaczej słaby. Nie zabieraj się za pastele, jak nie umiesz się nimi posługiwać. – Oddał mu kartkę i wpisał mu kropkę w tabelce z ocenami w notesiku. – Wracaj do pracy – dodał, nie patrząc już nawet na niego.
                To by było tyle z jego genialnego planu. Lekcje wlekły się niemiłosiernie, ale przynajmniej coś pozytywnego młody wyniósł z zajęć. Ot taki fakt, że bardzo podpasowało mu rysowanie węglem, ku wielkiemu niezadowoleniu Leviego.

                - Czy tu kiedykolwiek będzie coś, co da się zjeść? – Niezadowolony Jean, właśnie przeglądał jadłospis. – O, ale na kolację kiełbasa z rusztu – oznajmił tryumfalnie.
                - Tyle ona ma z rusztem wspólnego… - ziewnął Eren, zerkając mu przez ramię na menu.
                - O sam fakt kiełbasy tu chodzi – Kirstein przewrócił oczami, a zaraz uśmiechnął się wrednie. – Podejrzewam, że większość dziewczyn nie będzie jej jeść, więc mamy więcej materiałów żeby urządzić małe zawody.
                - Jakie znowu zawody? – zapytał zdezorientowany niższy z chłopaków.
                - Zjeść, jak najwięcej kiełbasy, a potem na plac zabaw na karuzelę. Wygrywa ten, kto dłużej wytrzyma, zanim się zbełta. Przegrany wynosi śmieci przez tydzień i ścieli łóżko drugiego. Podejmiesz wyzwanie? Czy jesteś zbyt miękki? – Wyszczerzył zęby w uśmiechu i wyciągnął ku niemu dłoń.
                Eren prychnął. Nie ma opcji, żeby odrzucił taką propozycję. Pomijając fakt, jak idiotyczny był to pomysł, to na pewno nie da takiej satysfakcji Jeanowi.
                - Wchodzę w to – przytaknął tylko zielonooki, ściskając dłoń drugiego chłopaka.



No dobra. W końcu, jest czwarty rozdział. Trochę długo musieliście czekać, ale na prawdę miałam koszmarny problem z odnalezieniem go w stertach kart pracy i innych takich. Cóż, przynajmniej jest jeden plus, dwa kolejne mam już napisane na brudno, więc pojawią się zdecydowanie szybciej~

środa, 5 marca 2014

Ogłoszenia parafialne~

TAK, PLANUJĘ NASTĘPNY ROZDZIAŁ
To tak żeby nie odpisywać każdemu osobno. Wiem, że dawno nic nie było, ale musicie mi wybaczyć. Jestem w trochę nieciekawym położeniu, bo akurat matura niebawem, a jeszcze przed nią obrona dyplomu i historia sztuki. Dlatego tak opornie idzie mi przepisanie rozdziału opowiadania. Postaram się wrzucić następny w ten weekend, ale nic nie obiecuję.
Nie zostawię tego bloga, opowiadania, bo jest mi ono jednak w jakimś stopniu bliskie, o to się nie musicie martwić. Niestety cierpliwi też musicie trochę być, jeśli czekacie na to co będzie dalej. Ale spokojnie, mam jakieś półtora rozdziału napisane na kartkach i w zeszytach. Kwestia zebrania tego razem i przepisania, za co się nie mogę zabrać. No ale serio, postaram się zrobić to w ten weekend. W końcu już marzec.
Cóż, trzymajcie się ciepło~