~Rozdział 5~
Eren
przeklinał w myślach swoją głupotę i mamrotał jakieś przekleństwa pod adresem
współlokatora. No co go podkusiło, że zgodził się na tak idiotyczny zakład?
Chociaż trzeba przyznać, walka była zacięta, nawet paru drugoklasistów przyszło
zobaczyć jak wygląda prawdziwy przykład głupoty wrodzonej. Ostatecznie niewiele
brakowało do remisu, ale zielonooki był tym nieszczęśliwcem, którego żołądek
wytrzymał te pechowe kilka sekund krócej.
- No,
Jaeger, tam trochę nierówno zasłałeś. – Kirstein przeciągnął się wygodnie na
krześle, uśmiechając się tryumfalnie. W odpowiedzi na ten podły wyraz twarzy, w
jego kierunku poleciała poduszka, ciśnięta z niezłym impetem, przed którą ledwo
zdążył się uchylić. – Ej! Taki był zakład!
Armin i
Marco spojrzeli tylko po sobie porozumiewawczo. Obaj mieli już dość tych
ciągłych sporów między kolegami, ale nijak nie mogli załagodzić tego napięcia,
powstałego już pierwszego dnia w internacie. Blondyn westchnął tylko i wyszedł
na śniadanie, uznając, że walki z wiatrakami nie ma sensu prowadzić, a
piegowaty chłopak poszedł w jego ślady, najwyraźniej będąc podobnego zdania.
Na
zabawce twardej brązowowłosy miał już zdecydowanie lepszy nastrój niż rano.
Chociażby dlatego, że profesor Auruo się specjalnie nie naprzykrzał, zajęty
wycinaniem czegoś dla klas dyplomowych. Skutkowało to tym, że pierwszaki,
mówiąc kolokwialnie, mogli się dziś po prostu opieprzać po całości, bez
ponoszenia konsekwencji.
Z drugiej strony miało to też swoje minusy.
Siedzenie jak kołek przez cztery godziny lekcyjne może być dosyć nużące i przy
okazji jest też kolejnym powodem do wpadania na kretyńskie pomysły.
-
Stawaj i walcz jak mężczyzna! - Eren aż
odchylił się na krześle, gdy tuż przed jego oczami Connie zaczął wymachiwać
pilnikiem. – Tchórzysz, plugawy psie?
- Ja?
Tchórzyłbym? Chyba śnisz dzieciaku. – Jaeger uśmiechnął się, dobywając swej
„szabli” i stając na równe nogi. – Pokaż, co potrafisz!
Między
dwoma uczniami rozpoczęła się zacięta walka na pilniki, którą z
zainteresowaniem oglądała reszta grupy.
-
Piraci z Karaibów po plastykowemu? – rzucił, ktoś z obserwatorów tego, jakże
ambitnego przedstawienia.
Brązowowłosy
wskoczył na jeden ze stołów, a w jego ślady poszedł niższy chłopak. Teraz gdyby
ktokolwiek postanowił odwiedzić warsztaty, na pewno mógłby być nieco
zaskoczony, lub też, co było bardziej prawdopodobne, pełen chęci mordu na
dzieciakach, za to definitywne nieprzestrzeganie obowiązujących zasad BHP.
Eren
obronił się przed kolejnym ciosem, wytrącając Conniemu półokrągły pilnik z ręki.
Narzędzie wyleciało w powietrze, po to by zaraz kulturalnie wylądować za oknem.
Przy okazji torując sobie drogę, rozbijając jedną z szyb w całkiem efektowny
sposób.
-
Cholera… - mruknął przerażony Springer, właśnie w momencie, gdy do sali
wparował profesor, przywołany odgłosem tłuczonego szkła.
- CO TU SIĘ DZIEJE?! – krzyknął, obrzucając
wzrokiem segment warsztatów, w którym aktualnie wszyscy przebywali. Na jego
twarzy widać było szczere zdumienie, gdy zarejestrował trzy istotne fakty.
Pierwszy, dwóch uczniów stało na stole. Drugi, jeden z nich trzyma pilnik jak
szpadę. Trzeci, drugie takie samo narzędzie do obróbki drewna leżało na
zewnątrz, a w miejscu, gdzie jeszcze rano była szyba, widniały tylko jej
pozostałości. – WY DWAJ, ZŁA- nie skończył, bo znów przygryzł sobie język, jak
to miał w zwyczaju.
Chłopcy
jednak zrozumieli, co nauczyciel chciał powiedzieć, więc w tempie
natychmiastowym znaleźli się z powrotem na podłodze, jak na cywilizowanych
ludzi przystało.
-
Sorze, to ja wytrąciłem Conniemu pilnik, więc to moja wina. – Eren uznał, że
albo jest totalnym kretynem, albo życie mu niemiłe (a może jedno i drugie?),
ale musiał się przyznać.
Auruo
spojrzał na niego, potem na drugiego podejrzanego.
- Obaj
jesteście tyle samo winni, więc za karę sprzątacie wszystkie szafy z
narzędziami po lekcjach – warknął. – A teraz idźcie po kogoś, kto wstawi nową
szybę, chyba, że zimą chcecie to zamarznąć.
Dwa
razy im powtarzać nie trzeba. Zmyli się jak najszybciej, na wszelki wypadek,
jakby jednak psor zmienił zdanie i zechciał ich zabić, albo przynajmniej
wyrządzić im poważne uszczerbki na zdrowiu.
W ciągu
najbliższych dni po szkole zdążyły rozejść się wieści, że na zabawce twardej
dziurę w oknie zaklejono kawałkiem płyty pilśniowej, a winowajcami całego incydentu
były pierwszaki, bawiące się w piratów z Karaibów. Wbrew obawom dzieciaków,
nikt się tym jakoś specjalnie nie przejął, wręcz przeciwnie, Eren był wielce
zaskoczony, gdy jakiś wysoki chłopak w cylindrze podszedł do niego i poklepał
go po ramieniu.
- Może
to przyspieszy te słynne remonty, zapowiadane co roku – parsknął tylko i puścił
mu oczko, by zaraz potem powędrować w swoją stronę.
No tak,
słynna modernizacja szkoły. Ponoć ona miały być wymienione już od ładnych kilku
lat, a nadal ani śladu postępu w tej kwestii. Jaeger nie podejrzewałby w ogóle
zaczęli cokolwiek robić za jego kadencji, aczkolwiek czas pokaże.
Jedynym
minusem obecnej sytuacji była Mikasa. Stale wyrzucała bratu, że przecież mógł
zrobić sobie krzywdę, że takie zachowanie było nierozważne i inne takie. Czasem
słuchanie jej było naprawdę nie do zniesienia.
I w takich chwilach dziękował niebiosom, że czarnowłosa jest na
meblarstwie.
- Daj
mi już spokój, co? To nic takiego – powiedział w końcu, gdy ćwiczyli na wf-ie
odbicia w parach.
- Mogło
ci się coś stać, a wtedy twoja mama... – nie skończyła, bo akurat piłka leciała
prosto na nią. Jednak z jej refleksem obyło się bez zbędnych obrażeń.
- MOŻE
KTOŚ DAĆ MIKASĘ? – krzyknął rozbawiony Jean - osobnik, do którego należała ta
piłka.
Pech,
że nie zauważył, kto złapał ten pocisk. Żyłka na skroni dziewczyny zapulsowała
niebezpiecznie, a każdy o zdrowych zmysłach wiedział, że lepiej dziewczyny nie
denerwować. Co prawda poza czepianiem się jej kochanego braciszka, było
niewiele rzeczy, które wytrącały ją z równowagi, ale na nieszczęście Kirsteina,
należał do nich akurat fakt, że firma produkująca piłki do siatkówki nazywała
się tak, jak czarnowłosa.
Ackerman
wycelowała w kolegę z klasy, z idealną precyzją prosto w jego wykrzywioną w
uśmiechu twarz, wkładając w to taką siłę, że choćby chłopak bardzo chciał, nie
miał szans obronić się przed takim pociskiem. Głośne plaśnięcie i trzask
przywołał nauczyciela z kantorka.
- Sorze!
Jean chyba coś złamał! – zameldowała przerażona Christa, gdy ten klął,
trzymając się za coraz szybciej puchnący i obficie krwawiący nos. Niezbyt
przyjemny widok.
Erd
zareagował w niekoniecznie oczekiwany sposób, mianowicie westchnął tylko i
pacnął się otwartą dłonią w czoło. Co w wolnej interpretacji można było odebrać
jak przekaz w rodzaju, „czemu te dzieciaki są takie głupie?.
-
Idźcie na przerwę – rozkazał podchodząc do poszkodowanego i zajmując się
oględzinami i oceną powstałych szkód. – No, macie wolne, zwiewać i to już –
ponaglił.
Klasie
więcej razy powtarzać nie trzeba było, sala gimnastyczna już po chwili świeciła
pustkami.
- Jean,
ostrożnie. – Marco siedział obok przyjaciela na kolacji, przyglądając mu się z
troską. – Naprawdę nie wygląda to najlepiej – westchnął ciężko, smarując sobie
masłem kolejną kromkę chleba.
- Daj
spokój, nic mi nie będzie – burknął tylko Kirstein, patrząc z niesmakiem na tak
zwany pasztet dziadunia, który akurat dziś mieli w menu.
Najwyraźniej
wiele osób miało podobne odczucia co do owego posiłku, bo słychać było jedynie
wzdychania i marudzenie.
-
Kolejnego emeryta mniej na tym świecie. – Eren przeciągnął się na krześle, a na
pytające spojrzenie piegusa dodał, podkreślając przyimek – no w końcu to
pasztet z dziadunia.
Jean prychnął tylko pogardliwie,
wyrażając w ten sposób, swoje zdanie w tej kwestii. Ten się tym jakoś
specjalnie nie przejął, wzruszył tylko ramionami. Już miał zabrać się za
odniesienie talerza, gdy w jego główce zrodził się kolejny, genialny pomysł.
- Kto podejmie wyzwanie? –
zaczął, uśmiechając się szeroko, gdy koledzy siedzący przy tym samym stoliku
spojrzeli na niego pytająco. – Kto zje całą kanapkę z pasztetem, pomidorem,
dżemem i ketchupem ten dostanie moje uznanie.
- Mało wam ostatniej kiełbasy
było? - Armin tylko pokręcił głową z politowaniem, ale zielonooki zignorował
jego komentarz, patrząc wyzywająco na Jeana.
- Dawaj
to. – Chłopak ze złamanym nosem wziął przygotowaną przez brązowowłosego kromkę.
– Ale ty też masz to zjeść – zażądał.
- Nie
ma problemu. To, co. Trzy. Dwa. Jeden. START.
Obaj
zaczęli pochłaniać te przepyszne kąski. Aż tak cudowne, że Eren w pierwszej
chwili musiał powstrzymać odruch wymiotny, ale w końcu jego pomysł, głupio by
było wyjść na cieniasa. Zresztą, wcale nie wyglądało na to, żeby Jeanowi
smakowało bardziej.
Marco z
Arminem siedzieli, patrząc na nich i załamując ręce. Zresztą, teraz jeszcze
kilka innych osób zwróciło uwagę na tą dwójkę, w tym nawet opuszczający
stołówkę czwartacy. Gdy chłopcy przełknęli po ostatnim kęsie, aż odetchnęli z
ulgą. Eren spojrzał w sufit i jego wzrok przykuło w tym momencie dziwne
zjawisko.
- Czemu
na suficie jest ogórek? – zapytał, zbijając wszystkich wokół z tropu.
-
Pozostałość z tamtego roku, coś w rodzaju pamiątki po absolwentach – zaśmiał
się któryś z maturzystów. – Najprawdopodobniej będzie tam na wieki.
Fakt,
nic nie wskazywało na to, że warzywo będzie miało zamiar opuścić swoje aktualne
miejsce pobytu w najbliższej przyszłości. Plastykowe wartości dla potomnych. I
niech jeszcze raz ktoś powie, że do plastyka idą normalni, tylko wrażliwi
artystycznie ludzie. Dobre sobie…